czwartek, 23 lipca 2015

Nigdy więcej suchej i odwodnionej cery!

Jeśli przeczytałyście uważnie mojego pierwszego posta zapewne już wiecie, że niestety moja cera przetłuszcza się. W pielęgnacji skóry twarzy pomagają mi w przeważajacej większości produkty, które regulują wydzielanie sebum. Niestety moje eksperymenty z kosmetykami do cery przetłuszczającej niekiedy kończą się fatalnie. Tak też było miesiąc temu, kiedy kupiłam i wypróbowałam maseczkę algową do samodzielnego przygotowania typu peel - off. Maseczka przeznaczona była do cery przetłuszczającej się, bez blasku, z otwartymi porami i miała nawilżyć skórę, przywrócić jej elastyczność i blask, ujędrnić i zmniejszyć widoczność porów. Maseczkę przygotowałam zgodnie z instrukcją znajdującą się na opakowaniu i pozostawiłam na twarzy ok. 20 minut (zgodnie z zaleceniami producenta). Po zdjęciu maseczki czułam delikatny dyskomfort, bo skóra była napięta, ale to co działo się o poranku to była jakaś tragedia. Skóra była odwodniona, mocno przesuszona, napięta i nie pomogło nawet użycie grubej warstwy kremu nawilżającego. O jakości makijażu, który udało mi się wtedy wykonać również nie wspomnę. I wtedy z pomocą przyszła mi nawilżająco-wypełniająca kremowa maseczka na noc marki Sephora. 




Maseczka poradziła sobie doskonale z tak ekstramalnym odwodnieniem jak w moim przypadku. Oczywiście nie stało się to po jedym zastosowaniu, ale już po trzecim użyciu (w moim przypadku musiało się to odbyć dzień po dniu) moja skóra wróciła do normalności. Maseczkę tą stosuję aktualnie 2 razy w tygodniu, bo przecież nie od dziś wiadomo, że cera przetłuszczająca się również wymaga nawilżenia. Cienką warstwę produktu nakładam na noc i następnego dnia zmywam letnią wodą. Maseczka bardzo szybko się wchłania, dlatego nie musimy się obawiać o zabrudzenie pościeli. Dzięki niej rano obudzisz się z głęboko nawilżoną, ujędrnioną i miękka skórą, a za sprawą kwasu hialuronowego drobne zmarszczki mimiczne zostaną delikatnie wypełnione. 
Polecam dziewczynom, które zmagają się z problemem suchej skóry oraz jako dodatkową pielęgnację w czasie lata, kiedy nasza skóra wystawiona jest na działanie promieni słonecznych, które pogarszają niestety jej stan. 


poniedziałek, 20 lipca 2015

Strobing MakeUp - nowy trend w makijażu i moje dwa cukierki!

Dziewczyny nie ma co się oszukiwać - konturowanie twarzy w stylu Kim Kardashian odchodzi w zapomnienie. I chyba dobrze, bo jak ogłądałam tutorial jak zrobić makijaż w jej stylu, to przeraziłam się ilością nakładanych kosmetyków no i czasem, który ten makijaż pochłania (a z samego rana każda minuta jest na wagę złota). Teraz pojawia się era strobing makeup! Co się kryje pod tą nazwą? Nic innego jak rozświetlanie, a do jego wykonania potrzebujemy jedynie dobrego rozświetlacza.  To prosty, łatwy do wykonania makijaż idealny na lato. Strobing polega na nakładaniu highlithera na odpowiednie partie twarzy, a mianowicie nakładamy kosmetyk pod oczami, następnie prowadzimy kreskę na grzbiecie nosa, na czole (dokładnie na środkowej części), nad i pod łukiem brwiowym, na brodzie oraz nad łukiem kupidyna. Po nałożeniu należy narysowane kreski rozetrzeć pędzlem bądź palcami, aby efekt był naturalny. A jakie kosmetyki będą najlepsze? W kredce, w pudrze, w płynie - każdy rozświetlacz, który nabłyszcza i nie ma brokatowych drobinek. Ja polecam Wam do wykonania tego typu makijażu moje dwa "cukierki" (które uwielbiam i których używałam nie wiedząc nawet, że maluję się w stylu strobing makeup): kredkę IsaDora Eyebrow Lifter highlighting pen oraz puder w kamieniu NYX Illuminator for Face and Body (w odcieniu 01 Narcissistic). 


Oba kosmetyki kupiłam w perfumerii Douglas w cenie (odpowiednio) 44,90 zł i ok. 50 zł. Kredką IsaDora (która ma uniwersalny, naturalny kolor) rysuję wspomniane wyżej kreski, a następnie rozcieram je delikatnie opuszkami palców (nie używam pędzla), natomiast rozświetlaczem NYX dodatkowo podkreślam kości policzkowe, którego mikrocząsteczki pięknie odbijają światło i dają efekt blasku. Dzięki tym kosmetykom z łatwością wykonanamy strobing makeup, a nasza cera będzie wyglądać świeżo, młodo, promiennie i zdrowo. 
Enjoy!

czwartek, 16 lipca 2015

Ciężki poranek? Korektor rozświetlający L'oreal Lumi Magique vs Koreaktor do twarzy Eveline Art Scenic Professional

Szalona noc? Nauka lub praca do późnych godzin? Każdej z nas na pewno się to zdarza. Z badań wynika, że dorosły człowiek (w wieku od 18-64) potrzebuje od 7 do 9 godzin snu, aby organizm mógł się w pełni zregenerować po całym dniu. Brak snu oprócz tego, że wpływa negatywnie na nasz układ odpornościowy, nastrój, koncentrację odciska również swoje piętno na urodzie, a sczególnie na okolicach oczu (cienie, opuchlizna). Dzieje się tak dlatego, że skóra wokół oczu jest bardzo cienka i delikatna przez co wymaga szczególnej uwagi i pielęgnacji. Odkąd zaczęłam pracę zawodową nie zdarzyło się, żebym spała dłużej niż pięć i pół godziny, a na imprezę również od czasu do czasu się wybiorę. Czy to oznacza, że muszę wyglądać następnego dnia jak zombie? :) Co to to nie!:) Pielęgnacja okolic oczu będzie tematem innego wpisu, dzisiaj chciałabym się skupić na szybkim i skutecznym sposobie poradzenia sobie z oznakami zmęczenia, szczególnie tymi pod oczami, a mianowicie na korektorach rozświetlających.
W skład korektora rozświetlającego wchodzą drobinki, tworzące na skórze powłokę odbijającą światło, co w efekcie daje jej optyczne wygładzenie. Dzięki tej iluzji nasza cera wygląda promiennie i świeżo. Wybierając odcień korektora pamiętaj, aby był on o ton jaśniejszy od koloru twojej cery, wtedy na pewno skutecznie zamaskujesz cienie pod oczami. 

L'oreal Lumi Magique to korektor rozświetlający w formie flamastra z pędzelkiem. Produkt nakłada się punktowo lub kreską, a następnie należy go wklepać delikatnie opuszkami palców, aby idealnie stopił się ze skórą. A jaki mamy uzyskać efekt? Świeża i nieskazitelna skóra, niedoskonałości zamaskowane a okolice oczu wygładzone i rozświetlone. 
Konsystencja korektora jest bardzo lekka, dzięki temu produkt nie zbiera się w załamianiach skóry i nie podkreśla zmarszczek mimicznych. Ale niestety coś za coś. O ile korektor poradzi sobie z delikatnymi cieniami pod oczami, to niestety z tymi bardziej intensywnymi już nie. Możemy wtedy oczywiście nanieść jego większą warstwę, ale wydaje mi się, że efekt i tak jest średni. Koraktor ładnie nawilża, rozświetla i jest trwały. Jeżeli chodzi o wydajność to raczej nie przedstawia się to rewelacyjnie. Pierwsze opakowanie (pomimo, że korektora nie stosowałam codziennie) starczyło mi na niecałe 3 tygodnie i jakież było moje zdziwienie, kiedy przekręcając jego dolną część okazało się, że nic się już nie wydobywa. Magikiem ten korektor nie jest (chyba że w znikaniu :)), ale zasługuje na mocną czwórkę. 

Drugi korektor to Eveline Art Scenic Professional. Hit za niewielkie pieniądze (niecałe 12 zł). Zgodnie z zapewnieniami producenta korektor dzięki delikatnej konsystencji precyzyjnie się rozprowadza, łącząc perfekcyjne krycie niedoskonałości z uczuciem lekkości i świeżości. Innowacyjna receptura z formułą Long Lasting Effect 24h gwarantuje perfekcyjny makijaż przez cały dzień.  Mineralne naturalne pigmenty rozświetlające optycznie wygładzają zmarszczki i linie mimiczne, skutecznie maskują oznaki zmęczenia, nadając cerze nieskazitelny wygląd i młodzieńczy blask. 
Ciężko się z tym nie zgodzić. Korektor świetnie sobie radzi z cieniami pod oczami bez względu na ich intensywność, ożywia i rozświetla twarz. Nie wysusza delikatnej skóry pod oczami i ładnie wyrównuje koloryt.  Mimo, że jego konsystencja jest gęstsza od L'oreal to nie zauważyłam, żeby zbierał się w załamaniach. Jest bardzo trwały i nie utlenia się, no i przede wszystkim jest bardzo wydajny.

Jeśli nie kładziesz się jeszcze spać, a boisz się że zmęczenie odbije się jutro na twojej twarzy - użyj Eveline Art Scenic Professional :)

sobota, 11 lipca 2015

"Krzaczaste" brwi? Proszę bardzo! L'oreal Brow Artist Plumper vs IsaDora Brow Shaping Gel

Większa część z nas marzy o brwiach a'la Cara Delevingne. A jeżeli jesteś tą szczęściarą i posiadasz gęste brwi to zapewne chciałabyś je trochę ujarzmić i nadać im kształt. Nic bardziej prostego. Wystarczy  maskara do ich stylizacji. Gęste i wyraziste brwi to ostatnio najbardziej gorący trend. Pensetę schowajmy głęboko do szuflady, wyrzućmy albo zakopmy w ogródku :) Oczywiście możemy zdecydować się na makijaż permanentny metodą piórkową, ale jak dla mnie cena zabiegu jest zaporowa bo waha się między 450 a 600 zł. Ja znalazłam prosty, szybki i przede wszystkim tańszy sposób na poprawę wyglądu moich brwi - żel do stylizacji w postaci maskary. 
Długo poszukiwałam tej jedynej. Najpierw udałam się do Sephory, lecz okazało się, że wśród tylu marek jedynie Benefit oferuje żel do stylizacji brwi w cenie 119 zł, ale jakoś nie mogłam się do niej przekonać przede wszystkim ze względu na dostępne kolory i konsystencję. Z doświadczenia wiem, że kosmetyki które kupuję na siłę, lądują głęboko w kosmetyczce albo obadrowuję nimi moją mamę :) Szukałam dalej. I proszę bardzo! L'oreal i IsaDora stanęli na wysokości zadania. 




Po pierwsze cena maskar nie odstrasza, bo za L'oreal zapłacimy 35 zł, a za IsaDora 44,90 zł. Po drugie kolory. Loreal oferuje nam blond, brąz i transparentny. Kolor blond trochę mnie odstraszył, bo wpada w złoto i wydaję mi się, że w słońcu będzie to dawać efekt rudości (ale może dziewczynom o bardzo jasnych włosach taki właśnie kolor będzie odpowiadać). Transparentny spodoba się posiadaczkom gęstych brwi, które chcą je jedynie wymodelować. No i brąz - mój kolor - idealny dla szatynek. IsaDora oferuje nam Trensparent, Light Brown i Dark Brown. Mój kolor to Dark Brown (62). O ile Loreal w kolorze brązu będzie bardzo dobry dla szatynek, lecz za jasny dla brunetek, o tyle IsaDora Dark Brown sprawdzi sie zarówno u szatynek jaki i brunetek. Kształt szczoteczek obydwu maskar jest zbliżony, z tym że szczotka IsaDory jest mniejsza, przez co łatwiej się nią malować. Obie nie nabierają za dużo produktu, dlatego też nie musimy się obawiać, że nasze brwi będą posklejane. 



Zdjęcie tego nie pokazuje, ale na szczoteczkach zauważymy małe włókna i to właśnie dzięki nim nasze brwi wydają się "pełniejsze".
Konsystencja obu produków ma formę żelu i nie jest za gęsta przez co na brwiach nie tworzą się żadne grudki (nie trzeba się zatem na tej czynności za bardzo skupiać i uważać), a brwi wyglądają naturalnie. Żele delikatnie koloryzują i nie pozostawiają śladów na skórze. Dzięki tym maskarom nasze brwi będą zdefiniowane, gęstsze, ciemniejsze, pięknie podkreślone i to przez cały dzień!

Remis! 

wtorek, 7 lipca 2015

Super sponge! Czyli Beauty Blender vs Magiczna gąbka 3D KillyS

Od zawsze byłam zwolenniczką nakładania podkładu palcami. Uważałam, że żaden pędzel czy gąbka nie rozprowadzi go lepiej, bo wykorzystując  dłonie robimy to bardziej intuicyjnie, jesteśmy w stanie dotrzeć w każde miejsce (nawet to trudno dostępne jak np. wokół nosa czy pod oczami) no i oszczędniej postępujemy z naszym ulubionym kosmetykiem, z uwagi na zużywanie jego mniejszej ilości. I w ten właśnie sposób nakładałam podkład przez wiele lat. W pewnym momencie pojawiła się jednak "ona" - gąbeczka do nakładania podkładu. Spróbowałam, posmakowałam i myślę, że już nigdy się nie rozstaniemy :) A która dla mnie jest hitem? Zaraz się dowiecie :)

Przedstawiam Wam Beauty Blender (z lewej strony) oraz Magiczną gąbkę 3D KillyS. Sposób postępowania z gąbeczkami jest podobny. Moczymy je w zimnej wodzie, odciskamy, delikatnie osuszamy ręcznikiem, a następnie nabieramy na nie podkład i "stemplujemy" twarz ich szerszą częścią, natomiast wąską końcówką okolice oczu (korektorem). Dzięki tej metodzie podkład ma się lepiej wtopić w skórę, tworząc na niej idealną warstwę bez smug i zacieków. 
                                       





Po namoczeniu gąbki zwiększają swoją objętość prawie dwukrotnie (poniżej zdjęcia przed i po namoczeniu).



A czym się różnią? Po pierwsze ceną. Za Beauty Blender (dalej BB) zapłacimy 79 zł, natomiast za gąbeczkę KillyS ok. 14 zł. Po drugie kształtem oraz strukturą. BB ma kształt jajka i wykonany jest z opatentowanego piankowego tworzywa o strukturze "otwartych komórek" przez co gąbka jest bardzo miękka, delikatna i sprężysta. Natomiast gąbka KillyS ma kształt opływowy z delikatnym wcięciem na środku i posiada gęstą, wręcz zbitą strukturę, co powoduje, że gąbka jest bardzo twarda (zarówno przed jak i po namoczeniu jej wodą) a przez to nakładanie nią podkładu jest mniej przyjemne niż w przypadku stosowania BB. Po trzecie BB wchłania mniejszą ilość podkładu dzięki strukturze open-cell o której pisałam wyżej. Czyli jest dokładnie tak jak zapewnia nas producent. Po czwarte BB lepiej dociera w okolice oczu dzięki węższej końcówce. Po piąte gąbkę KillyS bardzo ciężko domyć, a ślady po podkładzie (pomijając już oczywiste kwestie higieniczne) nie wyglądają zbyt estetycznie.
Obydwie gąbki spełniają swoją rolę czyli łatwo i szybko rozprowadzają podkład na twarzy, nie tworzą smug ani zacieków, świetnie pomagają w zamaskowaniu niedoskonałości i przebarwień, ale dla mnie i tak faworytem pozostaje Beauty Blender :) 



             

poniedziałek, 6 lipca 2015

Halo tu baza! Inglot Under Makeup Base vs BeneFit POREfessional

Przed tobą wielkie wyjście? Randka? Odebranie dyplomu lub Nagrody Nobla? Chcesz w szybki i łatwy sposób pozbyć się niedoskonałości cery, drobnych zmarszczek, rozszerzonych porów oraz przedłużyć trwałość makijażu? Jest taki kosmetyk, który w kilka chwil to wszystko uczyni. Baza pod podkład. Ten magiczny produkt do zadań specjalnych ma nawilżyć skórę, wygładzić ją, ułatwić aplikację podkładu, zmniejszyć widoczność porów, zmatowić cerę, odmłodzić i dodać jej blasku.
Zacznę od tego,że bazy pod podkład stosuję bardzo rzadko, przede wszystkim wtedy, kiedy zależy mi na tym, aby cera wyglądała perfekcyjnie, a makijaż wyglądał świeżo przez wiele godzin nawet w ekstremalnych warunkach. 

Silikonowa baza pod makijaż Inglot Under Makeup Base to produkt, który ma wyrównywać drobne niedoskonałości, ułatwić nakładanie podkładu, a dzięki właściwościom matującym ma zapewnić perfekcyjny, pełen świeżości wygląd przez wiele godzin, wchłaniać nadmiar sebum oraz zapobiegać błyszczeniu się cery. 
Zacznijmy jednak od początku. Już samo wyciskanie produktu  z tubki mnie irytowało. Miałam wrażenie, że wyciskam jakieś żelowe grudki, a nie jednolitą masę. Baza podczas nakładania na twarz rolowała się, a podkład aplikowany na nią wręcz "ślizgał" się po twarzy (czasami robiły sie też jakieś dziwne smugi). Baza nawilża, wygładza, sprawia, że skóra jest miła w dotyku, ale na pewno nie przedłuża trwałości makijażu, a na tym efekcie najbardziej mi zależało. Odniosłam wrażenie, że moja cera wygląda lepiej bez tego produktu niż z nim. A wchłanianie sebum... no cóż  produkt bardziej spotęgował przetłuszczanie się cery niż zapobiegł jej błyszczeniu. Myślę, że baza ta może się świetnie sprawdzić na cerze suchej bądź normalnej, ale na pewno nie na przetłaszczającej się.

Benefit The POREfessional to balsam zmniejszający widoczność porów i pierwszych zmarszczek. Dzięki temu produktowi skóra ma się stać gładsza, delikatniejsza i matowa, a jego beztłuszczowa konsystencja ma idealnie współgrać z problematyczną skórą.
Produkt jest dość drogi, bo za 7,5 ml zapłacimy 45 zł, a za 22 ml aż 159 zł. Mnie na szczęcie udało się go kupić na świątecznej wyprzedaży w zestawie razem z różem i tuszem do rzęs. Według mnie ta baza jest genialna. Po pierwsze ze względu na lekką, kremową konsystencję o pięknym zapachu, która doskonale rozprowadza się na skórze. Po drugie ze względu na efekt, który dzięki niej uzyskamy. Baza wygładza, zmniejsza widoczność porów, ale ich nie zatyka, dlatego nie musimy się obawiać żadnych niespodzianek w postaci wyprysków. Makijaż utrzymuje, się zdecydowanie dłużej, a cera się nie błyszczy. Ponadto świetnie się sprawdzi również indywidualnie (bez podkłądu np. w upalne dni, bo cera po niej jest wręcz satynowa w dotyku i świetnie zmatowiona). Cena odstrasza, ale baza jest bardzo wydajna (ja posiadam 7,5 ml od stycznia) i jeżeli jest nam naprawdę potrzebne wsparcie w makijażu warto wydać te pieniądze.

Werdyktu raczej nie muszę ogłaszać :)



czwartek, 2 lipca 2015

Tyle słońca w całym mieście! Balsam brązujący Dove Summer Glow vs Lirene Dermoprogram Cafe Latte Body Arabica balsam brązująco-ujędrniający

Nie da się ukryć, że jestem osobą, która nie umie się opalać. Na słońcu wytrzymuję maksymalnie pół godziny. Po tym czasie zaczynam swój rytuał, czyli kręcę się, wiercę, poprawiam leżak, bo coś mi przeszkadza, sprawdzam wodę czy ciepła i czy można się wykąpać, rozglądam czy można gdzieś kupić chłodne napoje, a jeśli tak to idę kupić, bo przecież momentalnie odczuwam pragnienie, idę do auta bo znów czegoś zapomniałam, a jest mi to natychmast potrzebne...W konsekwencji przeszkadzam innym plażowiczom, no a ja wciąż nieopalona. Solarium z góry skreślone. No a przecież lato! Szorty czekają! Jak tu się pokazać skoro nogi takie blade! Jeżeli też tak masz, to ten post jest dla Ciebie :) Ja znalazłam super rozwiązanie dla tak niepokornych plażowiczów jak ja - balsamy brązujące. Dziś ich pojedynek.



Balsam brązująco-ujędrniający Lirene Caffe Latte Body Arabica został stworzony dla potrzeb jasnej karnacji. Zgodnie z opisem producenta balsam stopniowo tworzy subtelną, letnią opaleniznę, a odpowiednio dobrane składniki zapewniają prawdziwą ucztę Twojej skórze i zmysłom. Produkt ma stopniowo tworzyć naturalną i zdrową opaleniznę, nie pozostawiać smug, wyszczuplić i zwiększyć sprężystoć skóry oraz delikatnie pielęgnować.
Balsam ma lekką konsystencję i pachnie kawą. Osobiście mi to nie przeszkadza bo jestem jej fanką, ale po pewnym czasie (ok. godziny od nałożenia) zapach ten zamienia się w charakterystyczny zapach dla tego typu produktów, który niestety już mnie drażni. Dlatego balsamy brązujące nakładam zawsze na noc, kiedy kładę się już spać, by rano ich zapach zmyć pod prysznicem ;) Balsam tworzy stopniową opaleniznę, którą można w łatwy sposób kontrolować, a pożądany efekt uzyskałam po czterech aplikacjach. Produkt nie pozostawia smug, łatwo się rozprowadza i wchłania, nie lepi się,  nie brudzi ubrań, nawilża skórę, no i oczywiście nadaje piękny kolor, bo brązowy a nie pomarańczowy. Nie wyszczupla :) Dziewczyny nie ma cudów, żeby być szczuplejszym trzeba się ruszyć z kanapy :) 

Samoopalający balsam do ciała Dove Summer Glow do jasnej karnacji to produkt, który ma stopniowo podkreślić naturalny kolor skóry, zapewnić piękną barwę opalenizny, nawilżyć i pomóc w odbudowie naskórka. 
Balsam ma delikatny zapach, który podobnie jak przy Lirene, po ok. godzinie od aplikacji zamienia się w charakterystyczną, samoopalającą woń, z tym że w tym przypadku jest ona bardziej intensywna. Balsam jest gęsty, dlatego należy go starannie nakładać, w przeciwnym razie będziemy mieć smugi, szczególnie na kolanach i łokciach. Należy również pamiętać o szybkim umyciu rąk zaraz po nałożeniu balsamu, bo ciężko się go domywa, a pomarańczowe ślady nie wyglądają zbyt estetycznie. Pożądany efekt osiągniemy dosyć szybko, bo już po dwóch aplikacjach. Starannie nałożony balsam tworzy delikatną, brązową opaleniznę. Produkt bardzo ładnie nawilża skórę, ale niestety słabo się wchłania i pozostawia "lepki" film, lecz na szczęście nie brudzi ubrań.



Od jutra upały, lecz po co się męczyć :) sięgnij po Lirene Caffe Latte Body Arabica!